sobota, 7 czerwca 2014

" Suicide circus" 1/2

Zapraszam wszystkich bardzo serdecznie do przeczytania nowego opowiadania pt. " Suicide circus".
Będzie ono podzielone na dwie części, z których to w pierwszej dzieje się niewiele - dlatego życzę wytrwałości :)
Zapewniam, że dalej wszystko się rozkręci !
___________________________________________________

Zanim cokolwiek napiszę, zacznę od przedstawienia się : mam czterdzieści lat na karku i jestem zabójcą swojego najlepszego przyjaciela. Myślę, że nic więcej dodawać nie muszę. Z tych dwóch informacji powinniście wiedzieć jakim człowiekiem jestem, a przynajmniej co nie co podejrzewać. Mianowicie, większość osób w moim otoczeniu uważa mnie za cichego samotnika bez żony i przyjaciół. Do tej pory zastanawiam się jakim cudem wyszedłem z domu w poszukiwaniu pracy. Przyznam szczerze, że nie jestem interesującą kompanem - nawet dla samego siebie. Jako mały chłopczyna uważałem, że każdy dojrzały mężczyzna uznawany za samotnika jest ukrytym geniuszem, który w zaciszu domowym rozwiązuje zagadki kryminalne, niczym Sherlock Holmes. Tymczasem ja najzwyczajniej w świecie zaraz po pracy siadam przed telewizorem z puszką zimnego piwa w dłoni i oglądam co leci, byleby tylko nie myśleć o życiu. Tak też minęło ponad dwadzieścia lat mojego życia. Nie narzekam. Dopóki pozwalało mi to uciec od błędów z przeszłości, dopóty nie śniłem o niczym ambitniejszym. Moje dziecięce marzenia zostania policjantem obróciły się w proch, a ja nie zamierzałem brudzić sobie rąk zbieraniem jakiegoś piachu. Gdybym poszedł za owym pragnieniem musiałbym wsadzić się za kratki za zabójstwo Igora i zamach na życie gliniarza: tutaj siebie. Tak czy inaczej, jestem starym kierowcą ciężarówek, umierającym każdego dnia bardzo powolną śmiercią.



Czas jednak na wyjaśnienia. Może niektórzy z was pamiętają jeszcze bardzo głośną sprawę, mającą miejsce piętnaście lat temu. Mowa tu o tajemniczej śmierci dwudziestopięcioletniego mężczyzny, zamkniętego na oddziale psychiatrycznym pod całodobową obserwacją. Jak się pewnie niektórzy domyślają chodzi o mojego przyjaciela - Igora. Cała ta historia dotyczy głównie niego, dlatego przybliżę wam jego osobę, przy okazji przypominając go sobie dokładnie. Igor - z tego co pamiętam - był nieznoszącym sprzeciwu szczeniakiem. Zawsze się uśmiechał, czego mu skrycie zazdrościłem, bowiem tym samym wzbudzał on sympatię wszystkich ludzi w jego otoczeniu. Miał bodajże jasne włosy i niebieskie oczy, co działało na dziewczyny jak magnes, na czym niejednokrotnie skorzystałem. Był on naprawdę dobrym, szczerym człowiekiem, dzięki któremu na nowo uczyłem się życia wśród ludzi. Oficjalnie nigdy sobie tego nie powiedzieliśmy, ale już pierwszego dnia w którym się poznaliśmy - zostaliśmy przyjaciółmi. I to się nie zmieniło. Razem przeżyliśmy naprawdę wiele : podwójne randki w ciemno, ucieczki z domu, pierwsze łyki wódki, pierwsze kreski, pierwsze aresztowania. Trochę tego było. Ostatecznie i tak skończyłem jako zgorzkniały kapeć, bez perspektyw na szczęśliwą przyszłość, ale mam tych kilka wspomnień za które jestem mu wdzięczny. Jestem i nie przestanę, mimo że go już z tu nie ma. A umarł bo go zabiłem - logiczny wniosek, niewymagający ode mnie niczego poza ukończoną podstawówką. Mniej logiczna wydaje się być jego śmierć.

Zacznę od tego, że przez prawie dwadzieścia lat starałem się wymazać Igora z pamięci. Zapomnieć o jego istnieniu, o naszej przyjaźni i o wspólnych chwilach. I kiedy mi się to udało to po około czterech latach wziąłem się za porządki w piwnicy. Niech by mnie szlag trafił, że nagle znudziło mi się siedzenie na tym sraczkowatym, pachnącym nieświeżym sokiem pomarańczowym fotelu i postanowiłem poukładać to i owo. Tym więc sposobem trafiłem do rzadko przeze mnie odwiedzanego, wilgotnego pomieszczenia umiejscowionego dokładnie piętro niżej od mojego skromnego mieszkanka. Otworzyłem drewniane drzwi, starając się nie dotknąć grzyba jaki na nich powstał, kiedy to wspomnienia uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą. A wszystko to po ujrzeniu niewielkiego, żółtego pudełka, które moja inteligenta mość postawiła na samym środku piwnicy, tak abym jej przypadkowo nie zauważył. Postawiłem je tam zaraz po śmierci Igora, kiedy to szpital zwrócił mi jego rzeczy - co zaś odbyło się bez większych problemów, bowiem prócz mnie nikt go nie odwiedzał. Miałem nadzieję, że się czegoś dowiem, ale szok i ból po stracie przyjaciela był tak wielki, że postanowiłem go nie otwierać i tak zostało do niedawna.
Teraz czuję jedynie poirytowanie, bowiem mam wrażenie, że los bawi się ze mną w kotka i myszkę.
W pudle znalazłem wiele znajomych mi rzeczy - mimo że przedmiotów było niewiele jak na piętnaście lat życia w szpitalu - między innymi kilka wspólnych zdjęć, skórzany naszyjnik z rzemykiem, poduszkę z podobizną supermana, kilka ubrań, ręcznik i notatnik. Fotografie przyprawiały mnie o mdłości. Widzieć kogoś, kto jest już proszkiem obok siebie to okropne uczucie. Niemal czułem na sobie dotyk zimnych, martwych dłoni dokładnie w tych miejscach, w których były kiedyś te same, choć ciepłe ręce. I mimo ogromnego bólu nie potrafiłem zdobyć się choćby na łzę. Nie umiałbym miotać się i krzyczeć z żalu. Bo to co czułem było tylko wyrzutami sumienia. I to chyba bolało najbardziej - że znałem Igora dziesięć lat, a zamiast rozpaczać po jego śmierci, ja czułem smutek z powodu poczucia odpowiedzialności - bynajmniej tak myślałem na początku.
Z dokładnością obejrzałem każdą jego rzecz, przy niektórych zatrzymując się na nieco dłużej - jak przy poduszce, w której starałem się poczuć zapach chłopaka. Nie czułem jednak nic, prócz jaśminu.
I wtedy natrafiłem na pamiętnik Igora.

Otworzywszy zeszyt poczułem się nieswojo : nagle naszła mnie fala mdłości i osłabienia. Zdawałem sobie sprawę, że była to prywatna rzecz mojego najlepszego przyjaciela i jak Boga kocham czułem wstyd i zażenowanie, ale zaraz w mej głowie pojawiła się okropna myśl. " Przecież go już nie ma" - pomyślałem, niesamowicie pewny swoich racji. To co czytałem nie było już tajemnicą żywego Igora, ale historią martwego przyjaciela. I to był ten moment, do którego najchętniej bym się cofnął i dokopał staremu sobie. Bo człowiek rodzi się i umiera głupi - nikt i nic tego nie zmieni. To taka oczywista oczywistość, że aż żal mi samego siebie za zrozumienie tego dopiero przy końcu swojego żałosnego życia. Czego jeszcze mi żal ? Tego biednego kawałka drzewa, zmarnowanego na brzydki, obdarty, bordowy notatnik, którego celem była próba zniszczenia mi życia. Niestety jestem nieśmiertelny - a bynajmniej coraz częściej odnoszę takie wrażenie. Bo jak ludzi potrafi zabić komar, tak mnie nie potrafi zabić nic. Sprawdzałem.

" Wizje zanikają. To miejsce jest piekłem na Ziemi. Czułem chłód. Rozczarowanie, które wciąż narasta. Nikt nie może cofnąć czasu. Nie odwracaj wzroku. Cyrk samobójców"

Drogi pamiętniku,
Nie sądziłem, że znajdę piosenkę, której tekst zna mnie lepiej niż ja sam. Każde słowo jest prawdą. Wizje zanikają bo brak mi już snów. Nie widzę ani we dnie, ani w nocy; ani kiedy śpię, ani kiedy jestem obudzony. Nie pamiętam już jak wyglądają ludzie. Czasami dotykam swojej twarzy, próbując wyobrazić sobie człowieka. Najwięcej problemów mam z oczami, nie potrafię zobaczyć ich innych niż te, które nosi postać obok mnie. Ta postać, na którą nie patrzę ale ją widzę. Ta, która jako jedyna mnie nie opuści. Ona nie jest snem - ja nie posiadam snów. Ona nie jest rzeczywistością - takowa już dla mnie nie istnieje. Ale ona tu jest i tu będzie do końca i dłużej. Owszem, to miejsce jest piekłem na ziemi, ale piekłem zimnym i owego piekła wcale nie przypominającym. 
Pamiętam początki, tak jakby każdy dzień był tym pierwszym. Najpierw niewinnie - jedna tabletka - lekki szum w głowie, delikatne zawroty, minimalne mdłości i full zabawy. Było śmiesznie, szczególnie gdy twarze rodziców przekrzywiały się o 180 stopni, a z ich ust wbrew groźnym minom wydobywał się diaboliczny rechot. To wspominam najlepiej. Ubrania ojca w końcu były kolorowe, choć nie mam pojęcia jak on to robił, że tak idealnie wpasowały się w tęczę za nim. 
Z czasem stawało się nieco dziwniej, niemniej jednak wciąż cudownie - nieustający, dziecięcy śmiech zza moich pleców, kolorowe plamy na twarzach moich bliskich i ich kosmiczne miny oraz co najciekawsze : dziwna postać śledząca mnie niemal wszędzie. Najgorzej było pod koniec (chociaż nie wiem, czy koniec już nastał, czy jeszcze nie).
Oczy całe białe, bez tęczówek, bez wyrazu - jakby postać nie była niczym konkretnym. 
Usta wykrzywione w wiecznym uśmiechu. Kpina, sarkazm, ironia.
Twarz, a raczej brak twarzy. Jedynie kontury, nic ludzkiego. 

Nie rozumiałem ani słowa, bojąc się jednak niesamowicie. Odwiedzałem Igora i byłem świadomy zaniku jego wzroku, stąd też zaintrygowało mnie w jaki sposób chłopak mógł cokolwiek napisać. Przekleństwo wyrwało się ze mnie niemal mechanicznie, zaraz po zakończeniu czytania - co zapoczątkowało całą lawinę słów, o które bym się nawet nie podejrzewał. Szybko wstałem, chowając notatnik do kieszeni, po czym speszony niemal wybiegłem z piwnicy, ledwo pamiętając o zamknięciu drzwi na klucz. Zakląłem jeszcze kilka razy, gdy zamek zaczął pokazywać chimery, a potem gdy sąsiadka nieumyślnie uderzyła mnie torbą. Szybko dotarłem do swojego niebieskiego pokoju, od razu wbijając się w łóżko. Nie obyło się przy tym bez kilku skrzyknięć w kościach, a także moich narzekań odnośnie starości. Wyjąłem pamiętnik, wpijający mi się w biodro, po czym rzuciłem go niechlujnie w okolice lustra. Przetarłem okolice skroni, wzdychając przy tym jak licencjonowany staruch, a zaraz potem zasnąłem niczym niemowlę - o ironio. Spałem przyjemnie, choć nie długo, bo gdy tylko otworzyłem oczy i spojrzałem na zegarek, ten wskazywał godzinny wczesno-wieczorne co znaczyłoby, że spałem zaledwie półtorej godziny. Z tego co pamiętam bolała mnie głowa, bądź noga. Ewentualnie był to brzuch. W każdym razie, z powodu jakiegoś nieznośnego bólu udałem się do łazienki po jakieś proszki, które miałyby uratować starucha od cierpienia. " Niech pan dalej pije tę wodę z kranu, a będzie pan mógł zacząć kolekcjonować kamienie, panie Dynarski" - przeszedł mi przez głowę sarkastyczny głos mojego lekarza, swoją drogą marudy i zgorzknialca. Westchnąłem ociężale, udając się z powrotem do salonu, aby tam dostrzec upragnioną butelkę wody mineralizowanej. Złośliwa gnida stała na drugim końcu pokoju na starej, drewnianej toaletce mojej matki - musiałem więc ruszyć swoje cztery litery i się do niej przejść, co w moim wieku było dość uciążliwe. Podreptałem tam niemrawo, czując się odrobinę nieswojo. Miałem wrażenie, że temperatura w pomieszczeniu gwałtownie spadła, zaś drzwi od łazienki same się zamknęły, ale wytłumaczyłem to sobie starością, a co za tym idzie zawodną pamięcią. Podobnie zrobiłem, gdy usłyszałem wodę lejącą się w łazience, co na logikę było niemożliwe, gdyż jeszcze chwilę wcześniej tam byłem. Jeszcze dziwniej zrobiło się później, kiedy to miałem wrażenie, że coś stoi tuż za mną.
- Głupota - mlasnąłem coraz bardziej zlękniony. Co ja gadam - byłem zdrowo przestraszony. Stanąłem na przeciw lustra, wypuszczając z siebie powietrze. Byłem tam tylko ja, nikt więcej. Ta sama pomarszczona twarz, te same zielone oczy, ta sama szara czupryna - a raczej jej powolny brak - nic więcej. Zrobiłem krok do przodu wystraszony nie na żarty, kiedy to moja stopa spotkała jakąś przeszkodę.
- To tylko pamiętnik - niemal jęknąłem, gdy zauważyłem winowajcę mojego chwilowego zawału. Schyliłem się po zeszyt, a gdy wróciłem wzrokiem na lustro, moje serce stanęło. Brudnopis niemal momentalnie wypadł mi z dłoni, ja zaś stanąłem jak sparaliżowany wciąż wpatrując się w drugie odbicie za mną. To co tam ujrzałem , no cóż - to nawet nie był człowiek - choć nie umiałem określić czym właściwie to było. Oczom brak było tęczówek i źrenic, twarzy jakichkolwiek rumieńców czy innych skażeń idealnie porcelanowej twarzy, ustom ludzkiego uśmiechu. Nic innego nie widziałem, jakbym mógł zobaczyć tylko to, na co pozwala mi dana postać. Trudno mi opisać w szczegółach wygląd osoby, bowiem w tej chwili czuję jakby to był tylko sen - jak wtedy, gdy przytrafia nam się coś dobrego, a następnego dnia czujemy się jakby wszystko nam się tylko przyśniło. Jedną ręką oparłem się o stół, drugą zaś wyruszyłem w wędrówkę za czymś ostrym, czym mógłbym zranić napastnika. W międzyczasie cały czas wymienialiśmy się spojrzeniami - ja patrzyłem z przerażeniem, postać z fascynacją.
Jest - wreszcie natrafiłem na nożyk do tapet. Zebrałem się w sobie, kumulując całą dawkę adrenaliny w tej jednej, pomarszczonej dłoni. Odwróciłem się na pięcie, gotów do zaatakowania, gdy coś nagle uderzyło mnie w twarz. I nie, nie była to postać za mną. To była rzeczywistość, która zaraz po wymierzeniu mi policzka krzyknęła niemiło : " Jesteś starym psychopatą, psychopato". I nie wiem czy uczucie zawodu było tu na miejscu, ale owszem poczułem się zasmucony nieobecnością drugiej osoby. Odwróciłem się do lustra, ale tam także nikogo nie ujrzałem. Westchnąłem markotnie jak na typowego rencistę przystało, po czym sięgnąłem wreszcie po upragnioną wodę, która to miała ukoić moje zachrypnięte gardło. Dodam, że jestem człowiekiem sceptycznym jeśli chodzi o jakieś zabobony - w tym jednak momencie mój wzrok nie odstępował mojemu odbiciu. Wziąłem pierwszy łyk, potem drugi i trzeci i mógłbym przysiąść, że moja dłoń mimo zdenerwowaniu nie drżała. Wbrew temu z moich warg po drugiej stronie lustra wyciekała woda. Mechanicznie uniosłem dłoń w celu wytarcia warg ( te zaś wydawały mi się być suche, ale jak już mówiłem - jestem stary, a to usprawiedliwia wszystko), jednak odbicie pozostało niewzruszone, na co moje serce przyśpieszyło gwałtownie. Poczułem jak każdy mój mięsień zdrętwiał, zaś oddech stał się płytki. Przysiągłbym, że w tamtej chwili wyglądałem jak siedem, a może i osiem nieszczęść - blady jak ściana, z popękanymi, bądź też drżącymi ustami i szeroko otwartymi oczami. Niemniej jednak moje odbicie było przeciwieństwem moich wyobrażeń. Kolory jak się prosi, niczym u młodego Boga, uśmiech jaki nie gościł na mojej twarzy już od kilkudziesięciu lat i podniecone, rzekłbym zafascynowane czymś oczy. W tym momencie przypomniałem sobie cytat z pamiętnika Igora : "Czułem chłód. Rozczarowanie, które wciąż narasta. Nikt nie może cofnąć czasu. Nie odwracaj wzroku. Cyrk samobójców". W rzeczywistości postać za mną przypominała mi jedną z tych lalek, które to brzuchomówcy trzymają na swoich kolanach, a które to swoimi matowymi oczkami patrzą na zebranych ludzi i mówią - a w tej parze to nie lalka jest bierną stroną, a człowiek. To on jest tylko dodatkiem.
Chłód wciąż mnie nie opuszczał, rozczarowanie także - choć brałem to za oznaki kryzysu wieku średniego. I owszem, każdy dzień niósł naukę, że czasu nie można cofnąć, a ja nie potrafiłem odwrócić wzroku od mojego nauczyciela - życia. Nawet teraz. To był po prostu cyrk. Cyrk samobójców. Najpierw Igor, teraz ja. Nieważne jak. Najgorszym zaś w tym wszystkim było to, że jedynym czego powinienem się bać byłem ja sam. Jednak nie ten, co to narzeka na pogodę niezależnie od tego jaka ona jest. Nie ten, który unika ludzi bardziej niż ognia. Powinienem bać się siebie zamkniętego po drugiej stronie lustra, który to czasem ucieka z mojej głowy, jak wtedy kiedy zabiłem Igora. Coś czaiła się we mnie i to wcale nie było normalne. Pytanie jednak czy jestem w stanie to zabić ?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz